niedziela, 19 czerwca 2011

dekoracje do Kopciuszka

Miało być rach-ciach, wyszło jak zwykle dłużej. Malowanie tego typu to jakaś forma powrotu do dzieciństwa, do spontaniczności barwy, niedosłowności kształtu, przerysowań. Gdyby nie presja czasu i późna pora, byłoby to zajęcie sielankowe. Z oknem poszło trudniej niż z kominkiem, bo zostały mi tylko dwie godziny. Zamek wyszedł z proporcji mniej więcej dziesięciokrotnie, ale cóż zrobić. Chciałam, żeby był widoczny...

Farba jeszcze mokra na podłogowym warsztacie pracy:

 Kącik kuchenny sceny:

Kącik domowy. Proszę zwrócić uwagę na firanę, którą Mero zerwała z własnego okna, by ubogacić naszą skromną scenę. Nie wspomnę, że do zawieszania potrzebne były umiejętności rosyjskiej trupy cyrkowej:
Na pozostałe części sceny wykorzystane zostały materiały na obrusy, sukienki i inne niedoszłe kobiece marzenia. Ale spokojnie: co się odwlecze, to nie uciecze. Wywieszenie ich nie miało w sobie nic z gestu kapitulacji.

Dzieciaki zaś w tym spektaklu przeszły same siebie. Miło było patrzeć po prostu.


piątek, 6 maja 2011

Urban Lady

Kolejny Myles Sullivan, choć technika absolutnie eksperymentalna (Audrey Hepburn w tej wersji bowiem nie ma jeszcze do wycierania ust i może dobrze). Środek frontu to werniksowany nadruk, ale na ramce postanowiłam domalować jakby ciąg dalszy, na podkładzie do robienia spękań. Niestety, kolejny crackle nie spełnił moich oczekiwań i to jeszcze nadal nie to, co miałam na myśli. Fantastyczna była zabawa z mieszaniem akryli pod kolor, szkoda, że poszło tak szybko. Za to drewno malowane na czerwony mahoń bejcą ftalową - wolałabym ten rozdział zapomnieć!









Szafka pomyślana dla Cherry, jej miłości do kina i Audrey.

La Gitarra II

Kto by pomyślał, że można poznać malarza poprzez serwetki pomyślane do wycierania ust, na kórych znalazła się właśnie praca Mylesa Sullivana. z grupy Art in Motion. Przyjemnością było domalowywanie akrylami tego, czego nie starczyło we wzorze do decoupage'u.

"La Gitarra" (tak naprawdę "Jazz Rythms") w wersji teak:

Szafka na zamówienie Cherry.

środa, 20 kwietnia 2011

szafka #4: La Prunella

"La Prunella" to ładne imię,  nawet jeśli pomysł wziął się z lewego górnego rogu obrazka, gdzie widnieje właśnie jako nazwa kafejki lub marki wina beaujolais nouveau. Więc la Prunella siedzi i degustuje, a ja się cieszę, że szafka podługim werniksowaniu trafiła do adresata. To klasyczny decoupage: collage różnych wzorów, trochę cieniowania akrylem i złocenia - suchym pędzlem.

Początek:

I koniec:


poniedziałek, 14 marca 2011

specjalizacja: szafka

Niestety, nie założę bloga "craftowego", w kórym wystawię na widok publiczny dekorowane centymetr po centymetrze mieszkanie, w którym wszystko is so perfect, że nadaje się tylko do wyświetlenia w sieci, bo żyć się w tej przestrzeni nie da - albo nie ma już czasu. Choć oczywiście podziwiam ludzi z pasją i dzieła ich rąk. Idea jednak przyozdabiania domu jako pomysł na życie nigdy do mnie nie przemawiała, daleko bardziej jednak dom wypełnić mogą wzajemne relacje, rytuały codzienności, muzyka, pamiątki po ludziach i miejscach, ulubione kąty i - oczywiście - biblioteka z całą masą pozaginanych rogów, woluminów wykąpanych w wannie lub herbacie, za to takich, co z człowiekiem przeszły jakiś kawałek życia, choćby kilkudniowy.

Poza tym w historii zajmowania się decoupagem mam skromny dorobek, za to są w nim aż trzy szafki na klucze. Myślę, że jest to absolutnie niezbędny element wyposażenia, o tak! Gdzie podziać klucz do lodówki w czasie odchudzania, albo jak gębę zamknąc na kłódkę, gdy zajdzie konieczność ugryzienia się w język?

Przepraszam za jakość zdjęć, przynajmniej jedno pochodzi z czasów przedaparatowcyfrowych.

Sytuacja wyjściowa:
  Pierwsza szafka, do naszego przedpokokoju, a la Gitarra:
 
 Druga, na wieś, bo ginęły wszystkim klucze do garażu, drewutni, bramy itp.


 

Szfka trzecia, na prezent dla kuzynki, do domu wyposażonego w amatorską kolekcję antyków/sprzętów z odzysku:



Ciąg dalszy nastąpi, pracuję nad szafką numer cztery.

poniedziałek, 7 marca 2011

kategoria: instalacja

Współcześnie więc zajmuje mnie sztuka bardzo użytkowa, przydomowa, rzec by można. Poniżej - instalacja "Inhalacja". Zainstalowałam bowiem domowników wokół filiżanek z gorącym roztworem soli i olejków eterycznych. Powinni się ukazać w dodatku der Dziennika i w Wysokich Obcasach w temacie przedstawień w zakresie dychotomii "służba/władza". Czy jakoś tak. Żeby tylko instalacja, przepraszam, inhalacja, była skuteczna!

czwartek, 17 lutego 2011

szkicownik ekspresowy

Na okazję ferii, zwolnień lekarskich i braku łączności z internetem poza hot spotami dwa razy w ciągu dnia podlegam obowiązkowi niepracowania. Dla osoby o moim profilu osobowości jest to męka czyśćcowa, by wyrazić się dobitnie, choć przecież staram się cieszyć razem z dziećmi wakacjami w domu. Dziś podczas pracy z Grzybkiem, gdy on koloruje, a Skakanka lepi, mam jeszcze pięć minut przed obiecanym dzieciom końcem domowych kompletów. Wykorzystuję na bazgranie na kartce. Wiem, wiem, że nie ma się czym chwalić; podobieństwo takie sobie, kreski niestaranne, walor do bani. Ale każdy z Was, kto zmuszony byłby dzień za dniem od wielu dni zasadniczo być domatorem, dostałby na głowę. To się nie dziwcie, że zamieszczam.

Poniżej więc pięciominutówka na temat Skakanki lepiącej z plasteliny.