niedziela, 19 czerwca 2011

dekoracje do Kopciuszka

Miało być rach-ciach, wyszło jak zwykle dłużej. Malowanie tego typu to jakaś forma powrotu do dzieciństwa, do spontaniczności barwy, niedosłowności kształtu, przerysowań. Gdyby nie presja czasu i późna pora, byłoby to zajęcie sielankowe. Z oknem poszło trudniej niż z kominkiem, bo zostały mi tylko dwie godziny. Zamek wyszedł z proporcji mniej więcej dziesięciokrotnie, ale cóż zrobić. Chciałam, żeby był widoczny...

Farba jeszcze mokra na podłogowym warsztacie pracy:

 Kącik kuchenny sceny:

Kącik domowy. Proszę zwrócić uwagę na firanę, którą Mero zerwała z własnego okna, by ubogacić naszą skromną scenę. Nie wspomnę, że do zawieszania potrzebne były umiejętności rosyjskiej trupy cyrkowej:
Na pozostałe części sceny wykorzystane zostały materiały na obrusy, sukienki i inne niedoszłe kobiece marzenia. Ale spokojnie: co się odwlecze, to nie uciecze. Wywieszenie ich nie miało w sobie nic z gestu kapitulacji.

Dzieciaki zaś w tym spektaklu przeszły same siebie. Miło było patrzeć po prostu.